poniedziałek, 29 września 2014

ile za numerek?

Patrzył na nią ukradkiem, każdego dnia, idąc do pracy. Zazwyczaj maszerował szybkim, zdecydowanym krokiem, ale gdy zbliżał się do miejsca, w którym stała, zwalniał nieco, prostował się, wciągał brzuch i zerkał na nią dyskretnie, sycąc się tym pięknym widokiem na resztę dnia. Stała zawsze na tym samym rogu, tuż przy wejściu do Urzędu Miasta. Posągowa piękność. Od kolegów z pracy wiedział, że ma na imię Swietłana. Paru z nich skorzystało już z jej usług. Skorzystała też nawet jedna koleżanka.

Swietłana była taka młoda, taka atrakcyjna. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio widział taką piękność. Przez te wszystkie lata małżeństwa nie zwracał uwagi na inne kobiety, ale od kilku miesięcy, od kiedy jego żona przeniosła się na stałe do drugiego pokoju, czuł, że czegoś mu brak. Od dawna im się nie układało. Dlatego też przyglądał się innym. A właściwie tylko jednej. Swietłanie. Uważał wprawdzie, że jej makijaż był zbyt wyzywający, a i ubierała się nieco ekstrawagancko. Ale nie wyglądała ani zbyt wulgarnie, ani tandetnie, czy tanio. Wyglądała śmiało. A on miał kompleksy i był ciut wstydliwy.

Pewnego ranka podszedł do niej i zapytał niepewnie.
- ile za numerek?
- standardowo. Sto pięćdziesiąt.
Westchnął ciężko, sięgnął do portfela i wręczył jej odliczone banknoty.

Ten system kolejkowy z numerkami był do dupy, ale nie miał wyjścia ani czasu, a dziś już w końcu musiał zarejestrować samochód.

środa, 24 września 2014

nimfomanka

Kiedy zaczęły krążyć plotki o tym, że Eliza zostanie powołana na Rzeczniczkę do spraw równego traktowania kobiet, panią Anielę zaczęła rozpierać prawdziwa duma. Sama wychowywała córkę, harowała na dwa etaty, żeby zapewnić jej dodatkowe zajęcia, a później wspierać ją, gdy wyjechała na studia do miasta. To znaczy do wielkiego miasta, bo same też mieszkały w mieście, ale w trochę mniejszym. Takim pięciotysięcznym. Czyli w pipidówie.

Wieść szybko rozeszła się po miasteczku, po popołudniowym wydaniu „Panoramy” na Dwójce. Pani Aniela chodziła po rynku dumna jak paw. Wszyscy, wszędzie, na każdym straganie opowiadali o tym wielkim wydarzeniu. Poza księdzem Janem, tym od Hetmańczyków, którego wzięli na proboszcza do Sandomierza, nikt więcej kariery w mieście nie zrobił. Ludzi rozpierała duma. A najbardziej panią Anielę.
- to moja córka – mówiła – jest po psychologii i jest nimfomanką.
Ludzie kiwali głowami z podziwem, trochę pani Anieli zazdroszcząc. Nie wiedzieli wprawdzie co to jest ta nimfomanka, ale jak mówili o niej w telewizji, to musiała być to całkiem niezła fucha.

Następnego dnia pisały o tym wszystkie gazety. Pani Aniela kupowała je wszystkie i w dwóch egzemplarzach.
- to moja Eliza. Jest nimfomanką, skończyła psychologię.
- patrz pani – skwitowała kioskarka – jakich to różnych rzeczy tera na tych studiach uczo.

Kiedy w miasteczku pojawili się dziennikarze z różnych telewizji i gazet, mieszkańcy ochoczo z nimi rozmawiali. Nagle każdy pamiętał Elizę z dzieciństwa. To u kogoś kupowała co rano świeże pieczywo, to ktoś jej kiedyś pomógł naprawić rower.
- to nasza Eliza – mówili – Zawsze zdolna była. No i patrz pan, panie. Nimfomanka.

Kiedy Elizę z hukiem wylali po dwóch tygodniach piastowania stanowiska, w miasteczku zawrzało. Zawrzało też w ministerstwie. Wstawiły się za nią wszystkie koleżanki z którymi działała. Przez ostatnie lata, jako feministka.



wtorek, 23 września 2014

fakya bro

część I tu <click>

część II tu <click>


Samantha. Tak miała na imię prawdziwa matka Malika. Właściwie to Iwona, ale prosiła wszystkich kumpli z dzielni, żeby nazywali ją Samanthą. Przez h w środku, bo czuła się bardziej sexy. To w jej opinii, bo generalnie sprawiała wrażenie taniej lafiryndy. A zresztą nie tylko sprawiała. Samantha zaczęła urzędować z chłopakami dosyć wcześnie. To znaczy, jak na standardy dzielnicy, w której mieszkała to dosyć późno. Miała 14 lat i wszystkie koleżanki z niej się śmiały, że jest żelazną dziewicą. W pierwszej klasie gastronomika pocałowała się z Grześkiem, później z Waldkiem, kiedyś znowu z Grześkiem, a na końcu wylądowała na wersalce Jacka, kumpla z klatki obok, gdy akurat starzy poszli do roboty. Gdy się okazało, że jest w ciąży, tak naprawdę nie wiedziała do kogo się zwrócić. Z Grześkiem całowała się wprawdzie dwa razy, ale z Waldkiem za to z języczkiem. Podejrzenia padały też na Jacka.

Kiedy Samantha urodziła dziecko, postanowiła podrzucić je na klatkę starej kamienicy dwa osiedla dalej. Kamienicy, w której mieszkali państwo Zuanzi. I kiedy pani Zuanzi schodziła późnym wieczorem, żeby wynieść śmieci, potknęła się o małe zawiniątko na ciemnej klatce schodowej.
- Hamuka te – syknęła pani Zuanzi, co w wolnym tłumaczeniu brzmiało: ku*wa mać. 
W tym samym momencie zawiniątko się poruszyło i zaczęło płakać. Pani Zuanzi ze zdumieniem spojrzała na noworodka i po naradzeniu się z mężem, postanowiła przygarnąć maleństwo i wychowywać jak swoje, pilnie strzegąc tej tajemnicy przed Rysiem, bo takie imię widniało na karteczce, przyczepionej do znoszonego becika. I nazwisko. Malik. Choć nikt nie miał pewności, że ono jest prawdziwe.

Żal nam do cholery było tego Malika. Znaliśmy się tyle lat i tyle wspólnie przeżyliśmy. Każdemu z nas kroiło się serce, jak patrzył na jego cierpienie. A on to zaczął wykorzystywać. W ogóle to stał się jakiś agresywny i nazywał nas nie inaczej, jak pieprzonymi białasami. To znaczy wszystkich prawie, poza Miriamem. Miriam dalej tkwił w tym całym „szoku” i co spotykał Malika, to zawsze powtarzał:
- stary. No ku*wa uwierzyć nie mogę. Ciągle to do mnie nie dociera. Szok. Dla mnie zawsze będziesz czarny.
- dzięki Miriam. Na Ciebie zawsze mogłem liczyć.
- jesteś czarny jak smoła. No patrz, jak tyle lat można było się mylić. Szok.
- No. Widzisz.
- dla mnie jesteś czarny, jak węgiel w kopalni. No szok. Po prostu szok.
- zajebioza.
Miriam nadużywał słowa szok i prawdę mówiąc przeginał pałę. Przez całe lata brał udział w spisku, udając, że wierzy w to, że Malik jest czarny, a teraz robił wszystko, żeby się wybielić. Wkurzaliśmy się z chłopakami trochę, pamiętając jeszcze, jaką awanturę Malik zrobił Mireczkowi, gdy ten dal mu kanapkę akurat z białym serkiem. Przysłuchiwaliśmy się temu dialogowi wkurzeni.
- no Malik… między nami nic się nie zmieniło – powiedział Miriam. – Będę kochał cię, jak brata. Dla mnie jesteś czarny, bro. 
Jak już powiedział do Malika bro, to Isiowi puściły nerwy.
- Malik. Wszyscy wiedzieliśmy, że jesteś biały. I to od czasu szkoły średniej. Miriam też wiedział.
Malik zaskoczony spojrzał na Miriama, Miriam zaskoczony spojrzał na Isia, a Isiu pokazał mu faka,
- fakya bro – dorzucił.
- Nieprawda. Malik. On łże. Dla mnie jesteś czarny jak smoła, jak sadza, jak ziemia do kwiatków, jak, jak, jak… eeee
- jak co? – zapytał Malik.
- jak ciemna dupa – szepnął do ucha Miriama Mireczek.
- jak ciemna dupa – powtórzył bezmyślnie Miriam, po czym zanim się zorientował, leżał na ziemi z krwawiącym nosem.
- i nie mów do mnie nigdy więcej bro. Pieprzony białasie.

poniedziałek, 22 września 2014

black or white

część I tu <click>

Prawda dla Malika okazała się brutalna. Ostatecznie wylotka z pracy była mniejszym złem, niż to, co się okazało w trakcie tego całego cyrku. Malik łatwo nie odpuszczał i pozwał korpo wraz z Reginą o nękanie na tle rasowym. My też długo, mając w pamięci obietnicę, jaką złożyliśmy państwu Zuanzi, chcieliśmy go chronić, zeznając w sądzie, że on naprawdę jest czarny i przez całe życie był prześladowany. Regina na każdej rozprawie, przecierała ze zdumienia oczy, nie wiedząc już sama, czy nie będzie musiała dołożyć znów dioptrii. Ostatecznie za składanie fałszywych zeznań każdy z nas dostał po sześć miesięcy. W zawieszeniu. Na dwa lata.

Nie było sensu dłużej tego ciągnąć. Nasza wieloletnia męska przyjaźń zawsze kazała nam się wspierać. W najtrudniejszych chwilach. Ale Malik miał już dwadzieścia siedem lat i najwyższy czas, by poznał prawdę. Choć zawsze gdzieś tam w głębi serca wiedział, że jest inny, ale nigdy nie dopuszczał tej myśli do swej świadomości. Dopiero dziś, wychodząc z sądu spojrzał na rodziców i w końcu zrozumiał. Był inni niż oni. Był grubszy. I wyższy. Był rudy i biały.

My z chłopakami ustaliliśmy, że najlepszym sposobem będzie rżnięcie głupa. I gdy się spotkaliśmy następnym razem na piwie, Malik zaczął cicho:
- chłopaki. Muszę wam coś powiedzieć. Jestem adoptowany.
Zapadła chwila milczenia.
- No i jestem biały.
I gdy każdy z nas przybrał zdziwioną minę, odezwał się Miriam:
- o ku*wa. Szok. Malik, co ty pieprzysz? Normalnie szok. Nie mogę w to uwierzyć – i teatralnym gestem złapał się za głowę, wstając od stolika i chodząc po knajpie.
- Ja pie*dolę. Czegoś takiego się nie spodziewałem. No dla mnie szok. Szok, szok, szok.
My patrzyliśmy na siebie, potem na Malika i w końcu na Miriam. Wprawdzie umówiliśmy się, że będziemy udawać zdziwienie, ale Miriam, do cholery, popłynął.

Trzeba było robić dobrą minę do złej gry. To udawanie tak nam wyszło, że Malik w końcu uwierzył, że my też zostaliśmy przez państwa Zuanzi perfidnie oszukani. No trochę głupia sprawa, bo to byli fajni i poczciwi ludzie, ale czego nie robi się dla przyjaciół. Przestaliśmy ich odwiedzać. Przynajmniej nie wtedy, gdy był u nich Malik. A chodził tam po to, bo chciał się dowiedzieć czegoś o swej matce.

część III tu <click>

piątek, 19 września 2014

jestem gejem

- jestem gejem i jestem Żydem – powiedział Malik, gdy w ostatni piątek miesiąca, chwilę przed szesnastą, do jego boksu podeszła szefowa i Regina z HR-ów, trzymająca w ręce jakieś formularze – i w dodatku jestem czarny – dorzucił po chwili.

Mirella z Reginą zgłupiały, spojrzały na siebie, po czym ta druga zbliżyła swoją twarz do twarzy Malika i mrużąc oczy oraz nos zaczęła przyglądać mu się badawczo. Z bliska jej twarz była jeszcze większa, nos bardziej spiczasty, a oczy ściągnięte w wąskie kreski, przez szkła okularów wyglądały jeszcze groźniej. Ściągnęła je z nosa, znów je założyła, ściągnęła raz jeszcze, chuchnęła, wytarła, założyła znowu i tak się patrzyła jakieś dziesięć minut, przekrzywiając głowę raz w prawo, raz w lewo.

Regina miała dwadzieścia pięć dioptrii. W sumie. Ale to wystarczająco dużo, żeby całkiem zgłupieć. Widziała Malika po raz pierwszy w życiu, do dziś był dla niej jedynie symbolem pracowniczym R sześćdziesiąt trzy trzy pięć dwa coś tam.
- przestań się wygłupiać, to poważna sprawa – syknęła Mirella.
- właśnie. Głupie żarty – dodała Regina.
Choć widziała Malika pierwszy raz na oczy, miała już formułkę, z jaką go pożegna, prosząc przy okazji, by w trzydzieści minut spakował swe graty. Działała w tej branży ze dwadzieścia latek, procedując zawsze utartym schematem. A tu taka niespodzianka. Jakiś k… peszek, w piątek przed weekendem.

Kiedy po szesnastej wszyscy wychodzili, klepali go w plecy, gratulując odwagi i poczucia humoru. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziano Reginy z taką głupią miną. Wszyscy się uśmiechali, wracając do domu w radosnych nastrojach. Malik nie rozumiał, co myśleli inni, mówiąc o odwadze i poczuciu humoru. Zresztą był przyzwyczajony. Za każdym razem, kiedy tylko mówił, że jest czarny, wszyscy dookoła pukali się w głowę. Tłumaczył sobie, że jako czarny nie może liczyć na współczucie, ani zrozumienie w kraju białych ludzi. Prawda była taka, że czarna była matka i czarny był ojciec, a Malik był biały. I w dodatku rudy. Był adoptowany. Państwo Zuanzi trzymali to jednak w wielkiej tajemnicy. To znaczy my, ja, Gołąb, Isiu, Miriam i Mireczek wiedzieliśmy od dawna, ale państwo Zuanzi raz nas poprosili, żebyśmy przed Rysiem się nie wygadali. Przez tyle lat przyjaźni trzymaliśmy to wszystko w wielkiej tajemnicy. Ale dzisiaj nadszedł dzień, w którym wyjaśnić trzeba było wszystkie wątpliwości.

część II tu <click>

bring it