czwartek, 30 października 2014

ekonomia codziennych zakupów

Nie mogę narzekać na swoją pensję. Ale powodów do hurra optymizmu też nie mam. Mogę sobie, wprawdzie, pozwolić na więcej, niż gdybym zarabiał średnią krajową, lub, o zgrozo, najniższą. Ale nie zarabiam. A mimo to muszę przyglądać się moim finansom i jak każdy w tym kraju, oszczędzać. Nie jest łatwo. Bo jestem zakupoholikiem. I palaczem. Dlatego wdrożyłem E.C.O. Ekonomię Codziennych Zakupów.



Jak ostatnio, gdy kupiłem sobie spodnie, przecenione na 99 złotych. Przy kasie okazało się, że są przecenione, ale na 139. Jestem klientem świadomym i swoje prawa znam, dlatego po krótkiej walce z obsługą sklepu, wyszedłem ze spodniami i zaoszczędzonymi czterema dychami w kieszeni. Pieniądz robi pieniądz, dlatego w innym sklepie kupiłem longsleeve za 49 złotych. Właściwie dwa, bo dwa kosztowały jedynie 69. Jako, że oszczędziłem na zakupie spodni cztery dychy, to dopłaciłem tylko różnicę. I tym sposobem za dwa longsleeve, po 49 każdy, zapłaciłem 29 złotych, co pozwoliło mi zaoszczędzić kolejne 69 złotych, które wydałem na buty. Buty kosztowały 339, ale, że ja drogo nie kupuję, to  wynalazłem takie, które były przecenione na 219. Dokładając moje 69 złotych, zapłaciłem tylko 150, oszczędzając na butach wartych 339 aż 189 złotych.

No i palenie. Jako, że wkurzało mnie, że zawsze zabraknie mi fajek w nieodpowiednim momencie, zacząłem kupować je na kartony. Po dziesięć paczek. Bo taniej. O 80 groszy. Dzięki temu każdego dnia nie wydaję już 13,80, które skrupulatnie liczę i na przykład po tygodniu mogłem kupić sobie kurtkę, dokładając zaoszczędzone wcześniej 189 złotych. Zaoszczędzone na kurtce 259 złotych wydałem tylko na dwa swetry, bo drugi był za 50%, a resztę odłożyłem. Na gorsze czasy, które przychodzą zazwyczaj na kilka dni przed wypłatą.



czwartek, 16 października 2014

ebola w Polsce

Ebola pojawiła się w Polsce przypadkowo. Właściwie Ebol było dziesięć, ale dziewięć od razu zaje*ali na lotnisku Chopina przy rozładunku bagaży. I nikt niczego nie widział, a każdy zawsze chciał dorobić do swej marnej pensji. Choć wszyscy ją przed tym krajem ostrzegali, bo mimo, że równie dziki, jak Sudan, czy Nigeria, to jednak całkiem inny, Ebola postanowiła spróbować życia tutaj.

W pierwszej godzinie, spacerując po Warszawie, Ebola usłyszała, że ma wypie*dalać z kraju białych ludzi. W drugiej godzinie Ebolę skropiono kilka razy święconą wodą. W trzeciej dostała staropolski wpie*dol, w czwartej kosę w plecy.

Długo nie pożyła.

czwartek, 9 października 2014

kto przeżyje swoją śmierć

część I tu <click>

część II tu <click>

Mireczek przeleżał w szpitalu dwa kolejne miesiące z rozłupaną czaszką i wstrząśnieniem mózgu. Żaden z nas nie wrócił jeszcze do siebie. Miewaliśmy koszmary, a on przynajmniej do dziś spał sobie smacznie, nie odzyskując przytomności. W zasadzie cudem przeżyliśmy ten atak zombie. Tych scen żaden z nas nie zapomni do końca życia. Te wspomnienia były ciągle żywe.

Uciekaliśmy wtedy na oślep, w popłochu, w zupełnych ciemnościach słuchając coraz głośniejszych i bardziej przeraźliwych krzyków kolejnych ofiar. Wbiegliśmy do jakiegoś ślepego, jak nam się wydawało, korytarza i zaczęliśmy się barykadować. Byliśmy naprawdę roztrzęsieni. I Kiedy Mireczek dokładał spory głaz, żeby zatkać ostatnią szczelinę, poczuł ugryzienie.
- ghrrr, ghrrr – to Malik charczał, gryząc rękę Mireczka.
- aaaaa. Chłopaki. On mnie ugryzł. Ja pie*dolę. Już po mnie.
- to nie dzieje się naprawdę – wyszeptał Miriam
- ja nie chcę być zombie – zapłakał Mireczek – musicie mnie zabić.
- Mireczek, uratujemy cię – obiecywał Gołąb – musimy tylko…
I zanim skończył zdanie, Isiu walnął Mireczka w łeb deską, którą znalazł gdzieś przy barykadzie.
- Isiu. Daj spokój – krzyczeliśmy, choć sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli.
Łup. Isiu kolejny raz walnął Mireczka. Zaraz potem znowu i trzeci i czwarty. I gdy wydawało się, że w końcu go zabije, od tyłu zaszedł nas Malik i powiedział:
- ej chłopaki. Żartowałem. A o co chodziło z tym zombie?

środa, 8 października 2014

ugryź mnie w dupę

część I tu <click>

- Matka mnie ostrzegała, żebym się z tobą nie żenił. Idiotko.
- a ugryź mnie w dupę… Ałłaaa.

Ta wyjątkowo irytująca para kłóciła się ze sobą od momentu, kiedy zjechaliśmy windą do kopalni, drażniąc tym wszystkich dookoła. Cała wycieczka wiedziała już, że ona jest prostaczką ze wsi i gdyby nie on, to tkwiła by tam do dziś. On zaś, gdyby nie ona, do dziś byłby prawiczkiem, bo żadna inna wcześniej go nie chciała. I takie tam różne inne rzeczy. Na przykład, że był tym prawiczkiem do trzydziestego siódmego roku życia. Spojrzał w popłochu na grupę, z którą przyszli i miał nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Trzy panienki patrzyły dziwnie w sufit wypatrując nie wiadomo czego, kolo z tatuażami pogwizdywał patrząc się na boki, a elegancki starszy pan przyglądał się swoim butom.

Jednak nie sposób było nie spojrzeć na nią, bo strasznie krzyczała.
- Ałłaaaa. Coś mnie ugryzło w dupę.
- Milcz prostaczko. Wszyscy się na ciebie gapią.
- Jezuuu, jak boli. Mnie naprawdę coś ugryzło w dupę.
- Ciebie nawet komary omijały szerokim łukiem.
- Kiedy mnie naprawdę… - i w tej jednej, krótkiej chwili zaczęło się dziać z nią coś dziwnego. Zaczęła charczeć, jakby się dławić. Jej oczy zrobiły się jakieś puste, a jej ciało zaczęło nienaturalnie się wyginać.

- W łóżku byłaś kiepska, aktorsko też nie bardzo – to ostatnie słowa, jakie wypowiedział, zanim rzuciła się na niego i ugryzła w szyję. Tryskająca, jak fontanna, krew zalewała pozostałych uczestników wycieczki, którzy do tej pory przyglądali się tej kłótni w milczeniu.
- Danusiu – przerwał grobową ciszę starszy, elegancki, na oko sześćdziesięcioletni pan – spie*dalajmy.

Po czym łapiąc swą żonę za rękę, skierował się w stronę szybu windy. Skłócony małżonek wił się na podłodze, drąc się jakby go zażynali, gdy zaczęła się w nim dokonywać przemiana, a jego żona w tym czasie rzuciła się w stronę grupy, z którą do tej pory zwiedzała kopalnię. Ludzie zaczęli krzyczeć i rozbiegli się w panice we wszystkich kierunkach. Zaczęło dziać się coś dziwnego.

Byliśmy w zupełnie innej części kopalni, ale zaczęły nas niepokoić te przeraźliwe wrzaski dobiegające z oddali.
- ciekawe co się tam dzieje – zapytał Mireczek.
- pewnie napadło ich zombie – zarechotał Gołąb.
- aaahahahahahahaha – śmialiśmy się do rozpuku. Właściwie to nie wiem czemu, bo żarty Gołębia nigdy nie były śmieszne.
- haha – padłbym chyba ze śmiechu, jakbym zobaczył zombie w Wieliczce – powiedział Isiu.
I padł, gdy tuż przed nim wyskoczyła ta, która kłóciła się z mężem, charcząc i tocząc z pyska pianę. Niestety podskoczyła za wysoko i przy*ebała łbem w stropową belkę. A kiedy padła, my, wykorzystując tę krótką chwilę, rzuciliśmy się do ucieczki, mijając po drodze Malika, który trzymał w ręce jakiś srebrny kołek. Ciekawe, skąd on znowu to za*ebał.
- Maaaalik. Uuu-cie-kaj. Gonią nas zombie - krzyknąłem tylko.
- Tiaa, yhmm. I mecha-godżilla - spokojnie odparł Malik.

część III tu <click>




poniedziałek, 6 października 2014

zombie

Teorię miałem taką, że każda, nawet najbardziej wydumana wizja tego świata, przedstawiana w filmach science-fiction pewnego dnia się spełni. I ta myśl mnie przerażała. Od dziecka. Do dzisiaj. Bo dziś kolejna straszna wizja się sprawdziła.

W podziemiach kopalni soli w Wieliczce działy się dantejskie sceny. Ludzie biegali w popłochu, we wszystkich kierunkach, uciekając podziemnymi korytarzami i krzycząc przeraźliwie. Co chwilę było słychać rozdzierający, mrożący krew w żyłach, rozpaczliwy krzyk kolejnej osoby. Odgłosy wydobywające się z kopalnianego szybu przyprawiały o ciarki obsługę muzeum i oniemiałych z przerażenia przypadkowych świadków. Pracownicy skansenu próbowali coś zrobić, jakoś pomóc, ale nie bardzo wiedzieli jak. Główny transformator został uszkodzony i na dole, w wyrobiskach panowały egipskie ciemności. Ciemności rozdzierane wrzaskami  przerażonych i bezbronnych, biegających ludzi, uciekających przed krwiożerczymi zombie. Bo dzisiaj zombie opanowały świat. A zaczęły w Wieliczce. Akurat, gdy my byliśmy tam na wycieczce. My, czyli ja, Isiu, Gołąb, Miriam, Mireczek i Malik.

Pie*dolony Malik.

Wszyscy chodziliśmy wytyczonymi ścieżkami, słuchając opowieści przewodnika. Przyjechaliśmy tutaj, bo mieliśmy fajne wspomnienia związane z trzydniową wycieczką, na której byliśmy jeszcze w czasach szkoły średniej. Najfajniejsze wspomnienia miał Gołąb. Zakochał się wtedy w Lence. I miał z nią pierwszy seks. Mówiliśmy mu wprawdzie, że poniżej pięciu sekund się nie liczy, ale on upierał się przy swoim. I do dziś ją kochał. Właściwie przyjechaliśmy tu się nachlać, trochę powspominać i odnaleźć miłość jego życia.

Mieliśmy po trzydzieści lat, ale słuchaliśmy fascynujących historii przewodnika, jakbyśmy chodzili do gimnazjum. Albo podstawówki. I kiedy tak podziwialiśmy misternie wykonaną, podziemną kaplicę, Malik postanowił zajrzeć do jednego z sarkofagów. I wtedy się zaczęło…

częsć II tu <click>

środa, 1 października 2014

sex w małym mieście

Carrie, Samantha, Charlotte i Mirinda miały się za gwiazdy. Właściwie to Iwona, Renata, Sabina  i Dżesika. Przez duże DŻ-y. Miało być bardziej oryginalnie, ale stary Marczuk nie znał angielskiego ni w ząb. Imię wymyśliła jego żona, która angielskiego kiedyś liznęła na powiatowym kursie finansowanym przez Unię. Nauczyła się gud myrning i senkju, ale kiedy pięćdziesiąt procent uczestniczek z kursu zrezygnowało, to Marczukowa nie chciała chodzić sama. W Urzędzie Gminy nie wiedzieli, jak to napisać. Nie wiedzieli też w sąsiedniej gminie, ani w Urzędzie Powiatowym. Więc została Dżesiką. Ale za to przez duże DŻ-y.

Carrie, Samantha, Charlotte i Mirinda to były ich pseudonimy. Wszystkie były zafascynowane „Seksem w wielkim mieście”, choć same mieszkały w małej pipidówie. Pewnego dnia postanowiły lansować się na swoje bohaterki. Koleżanki mówiły wprawdzie Mirindzie, że w serialu to była akurat Miranda, ale jej bardziej podobało się Mirinda. I ch*j. I co zrobisz, jak się baba uprze?

Iwona została Samanthą. Choć akurat najmniej ją przypominała. Była wielka i nieociosana, z kwadratową gębą o rumianych licach. I nie miała cycków. Samanthą akurat chciała być każda, ale Iwona była najsilniejsza. Nawet wśród chłopaków ze wsi. Zresztą wszyscy ją z chłopakiem mylili, a gdy ktoś tam coś tam, to w mordę dostawał.

W życiu jak w filmie. Pierwsza z chłopakami zaczęła urzędować Samantha, próbując szybkiego numerku z kolesiem na cmentarzu. Lecz jej się nie podobało. Bo proboszcz był nachlany. I w filmie, jak w życiu. Pomylił ją z chłopcem.

część II tu <click>

face it



bring it