Marzena i Marek byli szczęśliwym małżeństwem od czternastu lat. Dla znajomych ich związek stanowił wzór do naśladowania. Szczęśliwi, wciąż w sobie zakochani, odnosili się do siebie z niesamowitym szacunkiem. Marek był pierwszym mężczyzną w życiu Marzeny. Był jej całym światem, który zawirował, gdy on pojawił się u jej boku. Kochała go nad życie, była mu wierna i od dnia, kiedy go poznała, inni mężczyźni przestali dla niej istnieć. Marzena codziennie dostawała też od Marka dowód tej miłości. Owocem tej miłości była Jagoda, ich dwunastoletnia córka i Adaś, od Jagódki nieco młodszy. Wspólnie tworzyli piękną, kochającą się rodzinę. Do dzisiaj.
Bo dzisiaj Marzena wyszła z sądu, z ostatniej rozprawy, na której sędzia orzekł rozwód. Rozwód z winy Marka. Jej ukochanego niegdyś Marka, który zdradził ją ze Staszkiem, jego najlepszym przyjacielem, jeszcze z czasów studiów, co Marzena odkryła przypadkiem, wracając do domu z dziećmi wcześniej, po ewakuacji kina. Marzena była zdruzgotana. Dla niej to był koniec. Koniec świata, który w tej jednej, krótkiej chwili legł w gruzach. Choć Marek przez wiele miesięcy próbował ten świat ratować.
Sędzia, który niejedno pewnie w życiu widział i słyszał, słuchał jej zeznań z rozdziawionymi ustami. Bo i okoliczności zdarzenia były szokujące. Kiedy Marzena wróciła z dziećmi z kina wcześniej, zobaczyła swojego ukochanego Marka, leżącego na brzuchu, na kuchennym stole, ze spodniami spuszczonymi do kolan, z wzrokiem nieco mętnym, jakby błogim, wymieszanym z grymasem bólu. Tuż za nim stojącego Staszka, również bez spodni, obejmującego czule jej męża, który wydawał się to sytuacją bardzo zaskoczony. Najbardziej zaskoczone widokiem były jednak dzieci. Stały z rozdziawionymi buziami, ich oczy były wielkie jak spodki i stawały się coraz większe, dopóki Marzena nie zasłoniła ich swoimi drżącymi rękami. To był koniec. Choć kilka godzin wcześniej nic tego nie zapowiadało.
Bo kilka godzin wcześniej Marek, korzystając z okazji, że będzie miał wolny wieczór, zadzwonił do Staszka, zaprosić go na wódkę. I gdy wspominali stare czasy, stracili hamulce i wypili dodatkowo połówkę na głowę. By nieco otrzeźwieć, Marek zrobił kawę i siadając przy stole, wylał wszystko z kubków na siebie i Staszka. Dokładnie na spodnie. Wyskoczyli z krzykiem, mocno poparzeni, drąc się jak cholera, ściągając na szybko oblane wrzątkiem, parzące ich spodnie. Staszek zdarł je szybko, podskakując z krzykiem, lecz Marek się zaplątał i wpadł na stół, uderzając czołem o blat i tracąc przytomność. I kiedy Staszek wziął go pod ramiona, żeby go podnieść i ocucić i sapiąc i stękając, usłyszał zgrzyt klucza w zamku….